Przemarzły wszystkie moje pomidory, owoce na drzewkach, ogórki, fasolka, winogrona. Krajobraz jak po bitwie. I niby się z tym liczyłam, ale jakoś mi przykro się zrobiło, że natura taka nieprzewidywalna jest.
Na szczęście pelargonie przetrwały :)
Dużo pracy w ogrodzie i nie wiem jak to wszystko ogarnąć.
W sobotę Dzień Matki. Byłam w Gorzowie. Pojechałyśmy na grób mamy i babci. Tak przykro, że nie ma ich z nami. Zostały wspomnienia, smaki i zapachy dzieciństwa i młodości.
Nie doceniałam tego wcześniej, a dzisiaj tak boleśnie tęsknię.
Próbuję sama stworzyć taką mapę smaków, pozytywnych emocji i zapachów dzielnej piątce najmłodszych latorośli rodzinnych, oraz ich rodzicom. Mam wrażenie, że to się udaje, a co więcej jest godna kontynuacja.
A propos, wczoraj pierwszy raz od dwóch tygodni piekłam chleb - pyszny i dorodny wyszedł. Tym razem musiałam przemielić mąkę, bo zostało mi w zapasach tylko ziarno (Wczoraj były Zielone Świątki i wszystkie sklepy zamknięte). Po domu snuł się cudowny zapach piekarni ....
Kilka dni temu widziałam w ogrodzie naszego Maxa (dla niepamiętających - to nasz ogrodowy zaskroniec). Pięknie się ma.
Niestety Matylda - ropucha chyba zginęła, bo nie widziałam jej już parę lat.
Na koniec (z uśmiechem) zdjęcia dzieci z soboty i naszego kochanego Kłapoucha.