Ale nie o tym.
Druga grupa "kochanej szarańczy" nadjechała krótko po naszym powrocie. Zgiełk, śmiechy, płacz i zabawy bez końca.
Gosia jest z wyglądu cudownym aniołkiem o charakterku diabełka. Wszędzie wejdzie, wszystko rozmontuje, na naszego Elliota warczy:)
Michał puszczający bańki:)
Dialog:
Ja: Misiu napijesz się czegoś?
Misiu: Tak "dody"
Ja: Chcesz dody?
Misiu: Nie - "dody"
Ja: Aha, Wody
Misiu: no przecież mówię DODY
:)))))
Cudny chłopak.
A w sobotę 4 sierpnia pojechaliśmy do Włoszakowic na koncert ELO. Supportem był młody Riedel. Śpiewał trochę nieznanych mi piosenek i tych, które mnie dobijają: Whisky, Czerwony jak cegła itp.
Młody ma bardzo podobny głos do ojca, ale jego fizys nie przekonuje niestety.
Zrobiłyśmy sobie zdjęcie z nim, żeby nie było
ELO - dla mnie powrót do czasów studenckich. Grali bardzo dobrze i koncert trwał przyzwoicie długo.
Jakiś lekki smutek mnie oblał, że to tak dawno temu, a radość młodzieńcza i emocje nigdy już nie wrócą. Starzeję się ot co.
A spiżarnia się zapełnia:
nalewki, ogórki, przeciery pomidorowe, konfitury. Smaki lata w cudnych słoiczkach.
Jutro targ, a ja zostaję w domu więc na pewno pojadę:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz